Jechaliśmy
drogą wyboistą silnik auta odczuwał to chyba bardziej od nas,
dyszał miarowo raz chrapnął jakby chciał oznajmić, że ma dość
i czas na odpoczynek.
Jego
użalania nie robiły na nas wrażenia, my dążymy do celu nad
morze, nad ten bezkresny kawałek nieba w poziomie ułożony.
Jechaliśmy
tak wymieniając spojrzenia i zdanie po zdaniu raz z ciekawością,
innym
razem z zachwytem i nawet tak zalotnie.
-Wyobrażasz
sobie jak jest ładnie teraz w maju nad morzem? cisza
spokój – ciągnęła dalej - jeszcze nie ma gwaru jeszcze letnicy nie zjeżdżają, nie ma tych budek otwartych, nie ma tylu śmieci, tego gwaru, tego krzyku.
W
jednej chwili, jak to mówiła zobaczyłem morze w jej oczach, jak
otula ją fala, jak łaskocze piasek w stopy, widziałem wszystko w
ciepłych kolorach, jej uśmiech, jej włosy wiatrem przeplatane,
spokojne morze w niebieskich oczach i nie przeszkadzało mi łopotanie
jej powiek, ani szum długich rzęs, nie przeszkadzał w tej chwili
słodkiej.
-Tak
masz racje teraz jest spokój nad morzem, nie ma tłumów, nie ma
dzieci, wesołego miasteczka nie ma, cisza, cisza, cisza
-Lubisz
wesołe miasteczko? A karuzelę albo diabelski młyn lubisz?
Wtedy
obraz zamazany z pamięci się wyłaniał, jak ciocia moja wsadzała
mnie do takiej gondoli na diabelskim młynie jak siedziała przy mnie
i jak wbijałem w jej tłuste ciało moje małe ręce, jak ją
obejmowałem i głowę chowałem patrząc jednym okiem, a moja
ciekawość wielka walczyła ze strachem pokonując go by zobaczyć
coś na dole z wysokości,
by
popatrzeć w dół i na wprost, jak to widzą ptaki, tak daleko co tam
jest za tym paskiem gdzie się kończy ziemia, a zaczyna niebo, jak
to musi być bardzo daleko, myślałem wtedy, gondola była ogromna
jak statek zacumowany w porcie albo jak żaglowiec z obrazka w
książce o podróżach dookoła świata, ten jednak uwięziony
ogromnym łańcuchem do ogromnej stalowej belki kołysał się
miarowo, ogromne było wszystko nawet kochana cioteczka wydawała się
wielka jak ten okręt, jak cała gondola.
-Tak
lubię wesołe miasteczka - przytaknąłem z uśmiechem - są
kolorowe i z nazwy już swojej wesołe.
-To
prawda jak byłam małą dziewczynką, takie do miasta zjeżdżało
na początku lata, można
było kupić watę cukrową, ogromne lizaki, była też strzelnica,
wiesz nawet kiedyś taki chłopak z naszego podwórka zestrzelił
dla mnie ogromnego pluszowego misia.
Ogromnego
jak moja gondola, jak żaglowiec patrząc w szybę jeszcze nie
przytomnym wzrokiem od wcześniejszej myśli, która pod powiekami
tańczyła swawolnie zobaczyłem
zastrzelonego pluszowego misia - przerwała milczenie
-Już
nie jest daleko, czuje morze.
Morze
ten przystanek spokoju już nie daleko, ona go wyczuwa z odległości
kilometrów, czuje morze, a jej niebieskie oczy jakby chciały
potwierdzić odczucie, rozwarły się szeroko wbijając w drogę
przed nami ręce zacisnęły się teraz bardziej na kierownicy jakby
całe jej ciało chciało przyspieszyć ten moment, jakby chciało
przegonić własny samochód.
-Widzisz
je? -Nie, ale wiem, że tam jest, zawsze tam było – uśmiechnęła się -
Późne
popołudnie, słońce zaczęło schodzić za korony drzew drogi, a
jego blask czerwieni odbijał się w przydrożnych kałużach.
-Padało,
ale już nie będzie, a wiesz dlaczego? Bo my tam będziemy.
Uśmiechnęła
się znacząco, jakby chciała powiedzieć, że kupiła kawałek
pogody,
że
dostała ją tak gratis, taki mały dodatek do paliwa zamiast kawy,
zamiast czekolady. Jej
pewność w jednej chwili jak pchła przeskoczyła na mnie i
zadowolony że, będzie tak jak powiedziała zrobiło mi się
cieplej, poprawiłem się w siedzeniu i teraz już siedzę jak ktoś
ważny pewny siebie i wszystkiego.
-Zobaczysz
będzie super, ja to wiem.
-Wierze
ci, dobrze prowadzisz - jak na kobietę – dodałem z przekąsem.
-Mam
długo prawo jazdy, miałam wtedy siedemnaście lat, jeździłam
autem rodziców, to był fajny czas, całkiem inaczej jak teraz.
-Fajny
czas – powtórzyłem jakbym chciał zapamiętać. Powiedziała
to tak czule, fajny czas musiała mieć wspaniałe dzieciństwo z
takim błyskiem w oku, z takim uśmiechem szerokim jak ta droga
przed nami albo jak autostrada z czterema pasami.
-Wiesz
byłam sama w domu, nie mam rodzeństwa, rodzice bardzo mnie kochali
zresztą im ta miłość została do teraz, czasami przesadzają.
-Przesadzają?
-No
tak traktują mnie ciągle jak małą dziewczynkę, nie rób tego
nie rób tamtego, nie idź tam, ten facet nie jest odpowiedni dla
Ciebie, tamten jest fajny i takie tam, wiesz o czym mówię?
-Ale
to nic złego że cię kochają i martwią się o Ciebie
-No
nic złego ale mam dość traktowania mnie jak dzieciaka który nie
wie czego chce i popełnia ciągle błędy i jeszcze musi się ze
wszystkiego tłumaczyć, nie chce być prowadzona za rączkę
ciągle.
-A
ty wiesz?
-Co
wiem?
-Czego
chcesz?
-No
tak przecież widzisz że jestem dorosłą kobietą już dawno
dojrzałam, wiem dobrze czego pragnę i co chce od życia i czego
oczekuje.
Powiedziała
to tak stanowczo, że twarz nabrała całkiem innego wyrazu,
przechyliła
głowę w lewą stronę, jej ręce bardziej jeszcze zaczęły ściskać
kierownice co wcześniej wydawało mi się nie możliwe, wyprostowała
się jakby chciała zrzucić ciężar z pleców, z całej siebie na
podłogę, tak jakby chciała otrzepać się z myśli, teraz patrzyła
tępo przed siebie, poprawiła włosy założyła słoneczne okulary,
choć słońce było już nisko coraz niżej.
-A
ty ? Czego tak naprawdę pragniesz, czego oczekujesz od życia? -Chce dojechać nad morze.
Moja
odpowiedź musiała ją rozbawić, bo twarz na powrót rozpromieniła
się i usta uchyliły się w uśmiechu, nie kobiety ale dziewczynki
wręczającej kwiaty na szkolnej akademii.
-Niedługo
będziemy, nie martw się dojedziemy...