Minęła
siódma bar mleczny na ulicy 1 Maja otwarty. Ruszyłem w jego
kierunku jak bym był głodny lub spragniony. W tym barze
spotykaliśmy się zawsze rano przed szkołą pracą, wykładem w
drodze do nich lub w drodze do innych miejsc tego miasta. Ten punkt
był tak istotny na mapie naszych wędrówek, że nikt bez niego
ruszyć się dalej nie mógł, tak jak by to była stacja paliwowa
lub warsztat naprawczy. Siedzieliśmy na końcu dużej sali tuż przy
oknie. Latem było to miejsce obserwacji, piękne widoki śmiało
odkrywających swoje wdzięki kobiet. Zimą gorzej, wiało przez to
okno i ktoś nawet bukiet serwetek w szparę wepchnął, latem ktoś
inny kawałek po kawałku skubał tak jak by nie wiedział że
jeszcze będzie zima w tym roku. Spytałem dlaczego my zawsze
siedzimy tu na końcu w samym rogu sali, odpowiedz była bardzo
prosta
-chcesz
słuchać ciągle głosu pani Helenki?
Leniwe
proszę, leniwe mówię odebrać, pomidorowa do odbioru, placki raz.
Gdyby ona to jeszcze tak życzliwie i gdyby to tak brzmiało
dźwięcznie, gdyby to była melodia skowronka porannego ptaka, a nie
budzika natarczywego który nic innego nie robi tylko przypomina że
czas wstać i kości zwlec na podłogę znaleźć pion w tym
rozchwianym początku dnia. Ona to tak z wyrzutem tak jak by ktoś
pani Helence kazał krzyczeć, by ten drugi zrozumiał że ona tu
najważniejsza persona a pozostali to tylko non grata. Siedząc tak w
samym rogu na rozeschniętym krześle, tak siedząc jak się siedzi
przed drzwiami kina czekając na seans lub prokuratora czekając na
przesłuchanie cicho że słychać przelatującego komara który
chwile temu pił krew owego i zaskoczony żyje, zapatrzony w szybę a
przez nią na tą ulicę i na bruk na te kamienie na tych świadków
niemych wydarzeń zapatrzony tak dla samego zapatrzenia. Myśli moje
kłębiły się co dziś z tym dniem zrobić co z nim zrobić z tym
najeźdźcą powszednim jaką broń przed nim wytoczyć by był
jeszcze bardziej leniwy jak go zmęczyć żeby nie uciekł żeby był
zdobyty, uwieziony a pod koniec rozstrzelany i zapomniany bez żadnego
śladu ani mogiły. Chwilę po tej myśli ktoś poderwał się
krzycząc - jedziemy do Braniewa! Pociągiem do Braniewa nie tak
zwykle nie tak prosto tylko przez Tolkmicko, Frombork po jednym torze
tak niezwykle po jednej nitce przy samym brzegu zatoki. Pomysł
został zaakceptowany przez większość wtedy pierwszy raz poznałem
słowo demokracja, biorąc pod uwagę że pomysłodawcą był Waldek
kawał chłopa który nie posiadał szyi. Jazda po jednym tylko torze
w jedną stronę już była czymś wielkim, wszyscy więc ruszyliśmy
w stronę dworca do tego pępka świata, do tego centrum smrodu już
tylko hol kasa bilet peron gwizdek i odjazd. Przedział nasz jakby na
nas tylko czekał, jakby był zadowolony że już nas ma. Wygodnie
jak w loży teatralnej gdyby nie ten zapach, ale co tam zapach teraz
się miesza w kłębach papierosowego dymu. On nie narzeka lecz toczy
się posłusznie a w ramach okna zmieniają się obrazy. Patrzę na
ten świat za nim i patrzę na ten świat z nim jaki on cholernie
jest ładny. Wyszedłem na korytarz trzymałem się uchwytu okna
bladego ze strachu że je otworze, że wpuszczę to powietrze to
świeże zatokowe słoneczne ciepłe powietrze, które czeka by nas
napaść by nas zniewolić i dopaść tak abyśmy pragnęli więcej i
już bez niego żyć nie mogli i już chciałem szarpnąć uchwyt
kiedy dostałem olśnienia, odwróciłem głowę. To nie jest możliwe
pomyślałem, to nie może być ona, podobna jest tylko do niej.
Stała tam sama na tym korytarzu na tym samym,zaledwie trzy może
cztery metry ode mnie, a ja ją już widziałem metr ode mnie kilka
centymetrów na wyciągnięcie ręki
-zapalisz?
wyjąłem paczkę papierosów
-palisz
a nie wyglądasz na kogoś kto pali
Tak
mi przez myśl przebiegło jak wygląda ktoś kto pali o kim ona
myśli do kogo mnie porównuje. W jednej chwili pradziadek stanął
mi przed oczyma z papierosem pod sumiastym wąsem tak mam wyglądać
jak on pomyślałem. Tak kiwałem głową tak jakbym się przyznał
do czegoś co nie zrobiłem i taki mnie jakiś wstyd ogarnął chyba
się zaczerwieniłem, jak dziecko przyłapane na kłamstwie, nerwowo
zacząłem szukać zapałek stukając się dłońmi po kieszeniach
-nie
ja nie palę ale Ty możesz otworzę Ci okno – uśmiechnęła się
Jak
ona to powiedziała „nie ja nie palę ale Ty możesz otworzę Ci
okno” Ona otworzy dla mnie okno pomyślałem. To właśnie okno mi
otworzy na ten świat na ten świat zatokowy na widok bezkresny na
wodę na wiatr na ten wiatr słoneczny ciepły wpuści to powietrze a
ono mnie udusi. Ona mi otworzy to okno brudne, zrzuci je szarpnięciem
w dół rozerwie te szare zasłony swoją delikatną dłonią i
zobaczę ten świat jej kolorowy świat zobaczę z nią. Wsadziłem
papierosa do ust zapaliłem zapałkę i jeszcze chwilę wzrok w nią
wtopiłem, a później już tylko zaciągnąłem się dymem tak
jakbym chciał płuca rozsadzić. Jakbym chciał cały od środka
popękać, jak jakiś bezużyteczny gliniany garnek od środka
rozerwać płuca rozerwać czaszkę wybuchnąć rozsypać się
kawałkami po korytarzu.
-wiesz
będziesz się śmiał ale chcę Ci coś powiedzieć
Spojrzała
na mnie trzeci raz tak samo, liczę te razy liczę te spojrzenia
jakby nic w życiu nie mogło zdarzyć się milszego i jakbym już
nigdy nie miał w życiu okazji do liczenia spojrzeń. Tak jak się
czeka na koniec czegoś przyjemnego i się liczy sekundy gdy ono trwa
aby nie zniknęło, aby nie uleciało i chce się by trwało
nieprzerwanie a ono się kończy niespodziewanie bez uprzedzenia
-
dokąd jedziesz?
Co
mam jej odpowiedzieć przecież nie to że walczę z dniem z tym
najeźdźcą który co dzień mnie atakuje i zwycięża i kładzie
mnie na łopatki nieprzytomnego. Dokąd jadę dokąd ten pociąg
jedzie dokąd ten wagon ten przedział dokąd wszyscy jadą jak mam
jej to powiedzieć.
-do
miasta- uśmiechnęła się
-możesz
mi obiecać że nie będziesz się śmiał jak Ci to powiem
-dobrze
obiecuję
-potrafię
przepowiadać przyszłość nie wierzysz mi prawda?
Zadając
to pytanie wzrok jej przeszył moje ciało że poczułem ucisk gdzieś
w krtani odwróciła twarz w stronę okna w jednej chwili włosy
kruczoczarne opadły na smukłe ramiona a wzrok utkwił nieruchomo w
szybie
-podaj
mi rękę nie będę patrzyła na Ciebie nie będę patrzyła Ci w
oczy tylko podaj mi rękę tak bym ją czuła
Kim
ta dziewczyna jest skąd się wzięła na tym korytarzu co chce mi
powiedzieć i dlaczego akurat właśnie mnie tysiące pytań
przebiegło przez moją głowę napotykając pustkę nie docierając
do ust
-boisz
się ?
-nie
ja się bardzo rzadko boję
-więc
podaj mi dłoń
Poczułem
jej dotyk na swojej dłoni, poczułem jej miękkie opuszki palców
tulące moje obejmujące i oddające swoje całe ciepło które
rozchodzi się po całej dłoni wędruje po ramieniu i ogarnia całe
moje ciało. W jednej chwili poczułem jakbym stał na zielonej
pachnącej kwieciem łące. Słyszałem przelatujące obok trzmiele,
głos ptaków a dokuczliwe słońce przestało drażnić oczy a ona
stała obok trzymając mnie za rękę tak jakby chciała mnie
przeprowadzić na drugą stronę po zielonej trawie
-chodź
pokaże Ci życie
Szarpnęło
usłyszałem pisk hamulców oderwałem głowę od oparcia.
-podaj
papierosa Waldek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz