Już
jestem podróż nie była długa, kilka polnych krajobrazów we mgle
przeciągało się sennie za szybą przedziału. Spojrzałem na te
siedzące przede mną senne twarze i na niektórych można było
zobaczyć wczorajszy nie zakończony dzień, czekam na początek
peronu. Na korytarzu spływającym śliną tych co przede mną
zaszczycili swoja obecnością wagon, wylałem się wraz z innymi na
peron, słońce było ostro, nisko, że aż bolało. Wraz z tym tłumem
ciał spieszących się i mijających jedno drugie tak, by się tylko
nie dotknąć, nie musnąć. Śmiesznie to wyglądało, tak uważnie
mijające się ciała, żeby tylko się nie spotkał wzrok ze
wzrokiem, twarz z twarzą, myśl z myślą, by się nie dotknęły tak
ze strachu lub nieśmiałości. Wytoczyłem się z tą zaspaną masą
na schody i dotarłem nimi przez drzwi szklane do holu dworca i tu
uderzył mnie zapach, choć do tej pory zapach kojarzył mi się
z kwiatami mojej babci i jej wspaniałym ogrodem, z tymi liliami i piwoniami, stokrotkami, tulipanami gęsto sterczącymi z rabat.Taki obraz miałem zapachu, taki obraz miałem kwiatów ciętych w wazonie. Kobieta może, dama z szarym małym psem na rękach, z jegomościem
w kapeluszu powiedziała szeptem ze skwaszoną miną:
z kwiatami mojej babci i jej wspaniałym ogrodem, z tymi liliami i piwoniami, stokrotkami, tulipanami gęsto sterczącymi z rabat.Taki obraz miałem zapachu, taki obraz miałem kwiatów ciętych w wazonie. Kobieta może, dama z szarym małym psem na rękach, z jegomościem
w kapeluszu powiedziała szeptem ze skwaszoną miną:
-
chodź szybciej Stachu, bo tu brzydko pachnie.
Pomyślałem, jak brzydko może pachnąć, jak pachnie to chyba ładnie, a tu po
prostu śmierdzi jak nigdzie na świecie i ten smród pamięta chyba
każdy, kto dworzec odwiedził. Jest on nie porównywalny do smrodów
znanych, można nazwać go specyficznym lub tradycyjnym bez nadużycia
wyrazu, jak miejsce, w którym się tak zagnieździł. Dworzec nie był
ładny, nie ładne ławki, kasy i filary. Teraz już wszyscy jakby
poczuli to samo, biegną do wyjścia i jak mrówki kiedy dzieciak
wkłada kij w mrowisko rozlewają się we wszystkich kierunkach.
Jedni do autobusu, inni do tramwaju, a jeszcze inni wsiadają do
taksówki, to ci spóźnieni dla których czas jest wielki. Usiadłem
w czerwonych spodniach na czerwonej ławce i musiałem dziwnie
wyglądać, bo nikt nie usiadł koło mnie, może taki dziwny byłem,
może straszny byłem. Czekałem koło tych szyn na tramwaj też
czerwony, jak ta ławka jak te moje spodnie i te myśli moje. Usiadłem
na miejscu za motorniczym, tyłem do kierunku jazdy, może mi się nie
dobrze zrobi, pomyślałem wtedy. Patrzyłem przed siebie, jeden
przystanek wszyscy siedzą, drugi wsiada kobieta i dwie kury dźwiga
w rękach z nastroszonymi łbami, jegomość z teczką i drugi w
długim płaszczu , chłopiec z lalką, dziewczynka z plastikowym
pistoletem i pani w słomianym kapeluszu, babcia schludnie ubrana w
chustce na głowie
w ogromne malwy, uczesana w kok dziewczyna może licealistka, dwóch facetów
w drelichowych kombinezonach. Nastąpiło wielkie gadanie, jeden do drugiego, tak się słowa lały potokiem, że mnie dosięgły.
w ogromne malwy, uczesana w kok dziewczyna może licealistka, dwóch facetów
w drelichowych kombinezonach. Nastąpiło wielkie gadanie, jeden do drugiego, tak się słowa lały potokiem, że mnie dosięgły.
– przepraszam
czy to miejsce jest wolne?
Skinąłem
głową w dół i w górę znacząco nie otwierając ust, w geście
zrozumianym dla wszystkich pod tą szerokością geograficzną.
Rozsiadł się przy mnie gość z opuchlizną piwną, tak mocno jakby
chciał zostać tu na stałe. Kiedy już myślałem, że przyparty
silnie do ławki nie odnajdę oddechu, który jeszcze chwilę temu
był wolny, zobaczyłem dziewczynę. Ta dziewczyna, na której widok
moje myśli z czerwonych stały się w jednej chwili białe. Białe
jak włosy jej do ramion, i takie jak jej ręce smukłe trzymające
tą ławki wyślizganą poręcz, oczy jej z turkusu wypełnionego
węglem, zapatrzone przed siebie, w szybę na świat, na miasto, na
ulice. Co ona może widzieć ciekawego za tą brudną szybą
tramwaju? Spojrzałem, domy, bloki, szare ulice, ludzie w szarych
płaszczach i dzieci w mundurkach szarych, za nimi rodzice szarzy, wszyscy w jednym kierunku. Chyba poczuła, że wzrok mój oplata ją
jak powój oplata dorodną brzozę, chcąc wyssać z niej wszystkie
soki, całe jej życie wyssać w jednej chwili, połączyć się z
nią i zostać na zawsze, zgnić w czeluściach ziemi wraz z nią, bezwarunkowo. Wyprostowała się, spojrzała na mnie wzrokiem, jak
patrzy się na wystawy sklepowe z używaną odzieżą. W tym
spojrzeniu sekundowym, w tej setnej sekundzie spojrzenia widziałem w
jej oczach siebie. Jaka ona jest piękna w tych oczach
w tej postaci całej, pomyślałem. Już myśl podążała ścieżką tylko jedną, ta myśl swobodna tak mnie opętała i już widziałem się w jej ramionach, widziałem jak mnie jej ręce oplatają, jak jej usta się do moich zbliżają, jak jej głowa przechyla się ku mojej i te same usta co przed chwilą były na moich szepczą - jestem, jestem, patrz na mnie będę z tobą zawsze – chcesz? Będę Twoja. Zdrętwiałem na tej ławce z drewna, z łokciem piwosza w swoim boku. Kolejny przystanek i jeszcze jeden, może ustąpię komuś miejsca, będę bliżej niej podniosę się, wszyscy siedzą - cholera! Nikt nie stoi, tylko ona. Stało się, przystanek, choć mógłbym tak jechać nawet za morze, gdyby tylko ktoś mi tory położył, za góry za pustynie, gdyby tylko ktoś tory ułożył. Stanąłem na twardym gruncie, tak stałem wpatrzony w te brudne szyby, a on ruszy,ł a z nim ona. Patrzyła na mnie na pewno, uśmiechnęła się. Dlaczego nie wcześniej, pomyślałem dlaczego ten uśmiech nie spadł na mnie chwile temu. Musiałem mieć głupią minę przy tym patrzeniu. Uśmiech jej był taki wymowny, chciała powiedzieć zapewne widzisz, ja tu, ty tam zostajesz na tym przystanku i stoisz tak z otwartą gębą i tylko myślisz, że mógłbyś, że chciałbyś, patrząc na mnie zdobyć niczym wygłodniałe zwierzę swoją ofiarę dopaść, ale ja jestem po za Twoim zasięgiem zapomnij, jesteś głupi, głupi.
w tej postaci całej, pomyślałem. Już myśl podążała ścieżką tylko jedną, ta myśl swobodna tak mnie opętała i już widziałem się w jej ramionach, widziałem jak mnie jej ręce oplatają, jak jej usta się do moich zbliżają, jak jej głowa przechyla się ku mojej i te same usta co przed chwilą były na moich szepczą - jestem, jestem, patrz na mnie będę z tobą zawsze – chcesz? Będę Twoja. Zdrętwiałem na tej ławce z drewna, z łokciem piwosza w swoim boku. Kolejny przystanek i jeszcze jeden, może ustąpię komuś miejsca, będę bliżej niej podniosę się, wszyscy siedzą - cholera! Nikt nie stoi, tylko ona. Stało się, przystanek, choć mógłbym tak jechać nawet za morze, gdyby tylko ktoś mi tory położył, za góry za pustynie, gdyby tylko ktoś tory ułożył. Stanąłem na twardym gruncie, tak stałem wpatrzony w te brudne szyby, a on ruszy,ł a z nim ona. Patrzyła na mnie na pewno, uśmiechnęła się. Dlaczego nie wcześniej, pomyślałem dlaczego ten uśmiech nie spadł na mnie chwile temu. Musiałem mieć głupią minę przy tym patrzeniu. Uśmiech jej był taki wymowny, chciała powiedzieć zapewne widzisz, ja tu, ty tam zostajesz na tym przystanku i stoisz tak z otwartą gębą i tylko myślisz, że mógłbyś, że chciałbyś, patrząc na mnie zdobyć niczym wygłodniałe zwierzę swoją ofiarę dopaść, ale ja jestem po za Twoim zasięgiem zapomnij, jesteś głupi, głupi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz