Translate

czwartek, 17 października 2013

młody


Było przed południem jak dotarliśmy do miasta Braniewa,
nie wiedzieć dlaczego akurat tu, może tylko dlatego, że to końcowa stacja,
a dalej już tylko szerokie tory. Ciekawe, gdyby ten tor wszedł w zatokę i przez to morze dalej, już zdarzył się taki przypadek, że przemierzałem morze gołymi stopami i zerwał mnie nagły sztorm, poderwałem się na równe nogi, przetarłem zaspane oczy z niedowierzaniem, że żyje. Już przez resztę dnia myślałem wtedy tylko o tym, co on miał znaczyć, może jakiś wróżbita z dalekiego kraju nadałby mu sens, nazwał go jakoś i powiązał z przyszłości znakiem. Szliśmy szeroką ulicą małymi grupkami w samo południe, każdy z nas w rozpiętej koszuli szarpanej letnim wiatrem.
-Jest! Jest! - krzyknął Wiesiek wskazując palcem budynek z wielkimi oknami.
-Ty Wiesiek, ty zawsze o jednym – skwitował Marek kiwając głową.
Jednak o czym było, jak nie o tym kiedy wolność się czuło z każdym oddechem mocniej. Tak to był nasz cel podróży, restauracja „Baszta”, tak jakby nie było takiej w mieście, z którego przyjechaliśmy, ale tamte były inne już nam  znane, a tu restauracja „Baszta” z czerwonymi jak spodnie moje kanapami. Pomyślałem, że dobrze trafiłem w takim miejscu nie będzie mnie widać,
zniknę w tym dużym czerwonym fotelu, w nim się ukryje, tak żeby mnie nikt nie znalazł i tak żeby żadna z myśli moich nie wpadła w sidła. Przy jasnej ścianie na środku sali stała szafa grająca z wieloma przyciskami, niektóre z nich przypalone papierosem, chyba dlatego, że jakiś zakochany przez roztargnienie miłosne się zapomniał, a może ten utwór pod przyciskiem się nie spodobał i może ktoś chciał go nie słyszeć, po co miał wywołać potok wspomnień, nie będzie tytułu nikt nie naciśnie. Rozsiedliśmy się całą grupą wokół okrągłego stołu, na środku sali poczuliśmy się jak u siebie. Podeszła do nas uśmiechnięta dziewczyna w białym fartuszku zapiętym na biały guzik z włosami spiętymi pod białym welonem, pomyślałem że to panna młoda uciekła z kościoła, była bardzo ładna, a przy tym wszystkim była miła, w jednej dłoni z kawałkiem kartki w drugiej z przykrótkim kopiowym ołówkiem, przywitała nas proponując coś do jedzenia. Ktoś spytał co poleca, a ona patrząc na mnie o zupie i pyzach, o ziemniakach, o surówce i kompocie. Musiałem źle wyglądać, skoro wymieniając menu na jednym oddechu patrzyła tylko na mnie, może przez to moje ubranie nie pasujące do niczego, koszula w kratę z dużym kołnierzykiem w jaskrawych kolorach i czerwone pumpy zakończone czarnymi trampkami, moja postura owego czasu wysoka
i wychudła, i przez to stawałem się obiektem głupawych żartów, one zawsze były poza mną, nie było mnie tam gdzie one, byłem tylko ciałem.
-Duże piwo proszę – powiedział Wiesiek z takim zapałem, że wszystkim się to słowo udzieliło.
-W kuflu – dodał Marek.
-Tak, tak w kuflach – z uśmiechem od ucha do ucha powtórzył Rysiek zacierając ręce.
Twarz tej dziewczyny w jednej chwili już nabrała całkiem innego wyrazu, z pogodnej i uśmiechniętej stała się chmurna - zwykli pijacy - tak na nas popatrzyła - tacy zwykli przyjezdni pijacy - musiała tak pomyśleć, nie inaczej. Zniknęła za wiszącą nad drzwiami czerwoną kotarą. Wiedziałem teraz jak się patrzy na pijaka, tak sobie to wyobraziłem, zapewne tam na zapleczu restauracji za tą kotarą opowiada o nas kucharzowi, jacy to my jesteśmy pijacy, jak wyglądamy i że, przed południem zamawiamy piwo, a to przecież teraz powinno się obiad zjadać, do niego ćwiartka wódki, a na deser prostokąt sernika do kawy, a dopiero później nad samym wieczorem kufel zimnego piwa. Nie możesz być pijakiem - zza baru uśmiechnęła się kobieta jakby słyszała moje myśli, patrząc tak na mnie z litością – jesteś taki młody chłopcze. Jej myśl już przyfrunęła do mnie na skrzydłach uśmiechu, przedarła się  przez tą zadymioną przestrzeń, ulokowała się i rozpycha w mojej głowie – młody, młody taki jesteś – powtórzyłem by zapamiętać.
-Co tam mamroczesz pod nosem? – spytał Rysiek.
-Nic, nic pomyślałem coś sobie.
-No, jak zwykle pomyślał, wiersz sklecił dla niej na pewno – rzucił Marek.
Już wszyscy zarechotali nie świadomi z czego się tak śmieją.
Barmanka nie patrząc już w moją stronę jednym ruchem sprawnej ręki przetarła kufel białą ścierką i trzymając go mocno w dłoni puściła z kranu  złocistą wodę, kropla po kropli wypełnił się kufel i już wędruje do nas. Cały w pianie, a ona rozlała się po brzegach ust, po tej wyschniętej pustyni podniebienia, jak woda życia przenosiła nas na drugą stronę, jak świeca zapłonowa uruchamia motor wielkiej maszyny, po tym rozjaśniającym wybuchu zaczęły się rozmowy. Zwykłe takie, zwykłe o polityce, o ZOMO, o esbekach i donosicielach, o stoczniowcach, ludziach pracy i o innych ludziach, i szkole, i o innej szkole, o nauczycielach, o profesorach, o dyrektorach, o rodzicach,
o życiu, o dziewczynach. Ten ostatni temat jak rzucony As na stół, bił inne swoją siłą, był ciężki, przygniatał wszystkich i ogarniał całą salę. Pod jego naporem więcej kufli pojawiało się na stole, już ich nikt nie policzył, nikt nie próbował zliczyć ile. Rysiek mówił o Bożenie, tej z którą był na randce w parku i rzucał chlebem w łabędzie, a ona się tak szczerze śmiała trzymając go za rękę. Wiesiek wtrącał między zdania o Izie, tej czarnowłosej dziewczynie która przychodzi do jego starszej siostry co wtorek, by jej w lekcjach pomóc a on przez dziurkę od klucza wypatrywał jej włosów. Piotrek miał żal do Marka o Krystynę, z którą w sobotę na dyskotece Piotrek zatańczył bez jego zgody i wyszedł z nią przed budynek zapalić papierosa, później odprowadził ją do domu i długo jeszcze stali pod klatką jej bloku. Krzysiek mówił cicho o Dance, tej z trzeciego pietra, z tego domu na zakręcie. Jak on potrafił o niej cicho mówić, tak zawsze cicho, niespodziewanie, znał do niej drogę na pamięć, kiedyś nawet kroki od dworca do jej drzwi policzył, później już liczył chodnikowe płyty, z dnia na dzień miał do niej bliżej.
-Dlaczego milczysz?
-Ja wiem on myśli o Monice.
-O jakiej Monice?
-Nie znacie tej historii z Moniką, o której ktoś kiedyś napisał że - „wałki na głowie nosi i o odrobinę szczęście świat prosi”.
-To dlatego on taki, teraz to jasne.
-Hej marzyciel, to Ty napisałeś?
-Dajcie mu spokój, napijmy się piwa.
Myślałem właśnie o niej i w tych myślach głaskałem jej blond farbowane włosy
i widziałem ją pod powiekami, jak biegnie do mnie w golfie turkusowym, w przykrótkiej dżinsowej spódnicy, już była blisko, chciałem chwycić ją w ramiona i przytulić, usłyszeć ten jej szept w mojej głowie – kocham cię – widzisz jestem Twoja, tylko dla Ciebie, obejmij mnie proszę, powiedz mi tu
i teraz gdy przed Tobą stoję, że Ty mnie też tak...
-Przestań Krzysiek już o tej Dance, co ty w niej widzisz?
-To co Ty w Krystynie i zapewniam o wiele więcej.
-Tak ci się wydaje, widzisz tylko jej blond włosy i długie nogi.
-To Ty tak widzisz dziewczyny, wystarczy, że uśmiechnie się taka, a Ty się ślinisz i wzdychasz, a w głowie pustostan.
-Ja w głowę nie zaglądam, mi to wystarczy co widzę.
Posypała się lawina śmiechu, rozpadając się po całej sali. Zrobiło się duszno, Krzysiek rozpiął koszulę pot spłynął po czole i zatrzymał się kropelkami na włosach i nie wiedzieć dlaczego zerwał się od stolika krzycząc w kierunku baru
-Jeszcze po dużym piwie pani poda!
Tak jakby chciał tym wykrzyczeć, że Danka jest najlepszą i najładniejszą kobietą na świecie, może gdyby wtedy miał rękawicę rzuciłby ją w twarz Markowi. Wyszliby na pojedynek z szablą w dłoni walcząc o honor ukochanej do krwi ostatniej, a może to tylko tak wyglądało, dym drażnił oczy, a pora już była późna, czas wracać, wypiliśmy jeszcze po jednym piwie pełnym piany.
Powlekliśmy się na dworzec ciężko, jak pod jakąś długą górę, której końca na początku nie było widać. Szliśmy po niej jak nigdy, całą ulicą już nie w małych grupkach, już szliśmy szeregiem w szyku przyjaźni trzymając jeden drugiego pod pachy niczym w pochodzie pierwszomajowym, brakowało nam tylko flagi. Czasem któryś z nas coś kopnął dla zabawy, a to puszkę po konserwie turystycznej, pudełko zapałek, kawał gazety, którą ktoś kiedyś czytał i tą wiadomością z niej się nakarmił, wyssał litera po literze i wyrzucił, wykorzystał ją i zostawił by wiatr dokończył co on zaczął i teraz pod naszymi nogami konała rozdarta na połowę. Nie ma czasu żeby się nad nią pochylić. Tak pomyślałem wtedy o niej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz